Już z poprzednich rozważań wypływa wniosek, że uszczęśliwiając innych zdobywa się szczęście – powodzenie, sympatię, uznanie. Jakie są zatem dalsze wskazania zmierzające do uszczęśliwiania otoczenia?
Przede wszystkim wzbudzanie i podtrzymywanie wiary w siebie u tych, którzy jej nie mają. Słyszeliście na pewno o znakomitym włoskim śpiewaku Enrico Caruso, kto wie, czy nie najsławniejszym dotąd w świecie.
Prawdopodobnie też czytaliście książki jednego z najwybitniejszych pisarzy Anglii, Karola Dickensa. Carnegie twierdzi, że przełomową chwilą w życiu obu tych sławnych ludzi, jak i zresztą wielu innych, było to, że znalazł się ktoś, kto w nich uwierzył.
Oto 10-łetni Włoch, syn biednej chłopki, pracował w fabryce w Neapolu. Marzył o tym, by być śpiewakiem. Ale jego nauczyciel oświadczył: „Nie będziesz nigdy dobrze śpiewał. Nie masz głosu. Twój śpiew przypomina skowyt wiatru w okiennicach.”
Matka była jednak przekonana, że syn jej śpiewa coraz lepiej i że ma piękny głos. Chodziła boso, aby tylko móc opłacić lekcje śpiewu. Gdyby nie jej upór i wiara, Caruso, nękany ustawicznymi przeciwnościami, zrezygnowałby na pewno ze swych ambicji artystycznych. .
Dickens rozpoczynał swoją karierę w jeszcze gorszych warunkach. W dzieciństwie często głodował, ojciec przebywał w więzieniu za długi, syn więc chodził do szkoły zaledwie 4 lata. Młody Karol dostał wreszcie posadę: naklejał nalepki na butelki w piwnicy pełnej szczurów. Mieszkał zaś z dwoma ulicznikami w mansardowej izdebce i tam – pisał. Pierwsze rękopisy i wiele następnych odsyłano mu z wszystkich redakcji. Aż w końcu jeden przyjęto i redaktor go pochwalił. Dickens tak to głęboko przeżył, że całą noc błądził po ulicach nie mogąc zasnąć i płakał ze szczęścia. Pochwała ta zaważyła na jego losach. Został pisarzem.
Leave a reply